Przejdź do głównej zawartości

Dla Miłości porzuciłam homoseksualne relacje

 















Łatwo jest o niezrozumienie przez innych, dlaczego porzuciłam życie wypełnione romantycznymi i seksualnymi relacjami z kobietami. Splatają oni wszystkie moje wyrzeczenia w jedną całość – „nie” dla poprzedniej miłości, „nie” dla poprzednich wzorców seksualnych zachowań, „nie” dla spełniania nieproszonych uczuć, „nie” dla pewnego sposobu na życie – i dla niektórych ten „łańcuszek” jawi się jako pewien rodzaj ozdoby. Ale dla wielu innych – jako drażniący, odparzający szyję kołnierz.

Moje życie jednak oparte jest na donośnym „tak” – „tak”, które znajduje się jedynie w Jezusie Chrystusie. Niczym diament, który ciąży na twej dłoni i sprawia, że kierujesz ku niemu swój wzrok, by widzieć jego piękno – tak przyjście do Jezusa nieustannie pokazuje mi, jak obskurne, sztuczne i ludzkie były rzeczy, które uważałam dawniej za skarby. Bóg jednak mnie zbawił i pokazał mi, że powiedzieć „tak” Jezusowi to coś o wiele lepszego.

Lepsza autentyczność

Chyba nic dzisiaj nie niesie ze sobą większego kulturowego ładunku niż pragnienie pozostania autentycznym, zwłaszcza względem siebie. Ale jak możemy poznać, kiedy jesteśmy autentyczni? Świat wokół nas odpowiada nam, by spojrzeć w głąb siebie, by odkopać swoje pragnienia. A skoro pragnienia te mają swe źródło w nas samych, to muszą być kluczem do zrozumienia tego, kim jesteśmy. Mamy tylko jedno życie. Największą tragedią byłoby zmarnować je przez zmuszanie się do bycia kimś, kim nie jesteśmy.

Takie przesłanie jest szczególnie silne, gdy chodzi o sferę seksualności, w której jakiekolwiek granice postrzegane są jako ograniczenia, które tylko powstrzymują nasze prawdziwe „ja”. Ponieważ ja wciąż doświadczam homoseksualnych pragnień, ale za nimi nie podążam – świat nazywa mnie głupią, postrzega jak kogoś, kto chciałby zbudować tamę na rzece Mississippi z patyczków po lodach. Wydaje się im, że powiedzenie „nie” tym pragnieniom jest zbyt słabe, by je powstrzymać.

I mają rację. Z tym, że powiedzieć „nie” to za mało, by powstrzymać to, co się w nas znajduje. Ale ta większa i lepsza autentyczność, którą objawił mi Jezus Chrystus, jest wystarczająco silna, by wytrzymać napór tych pragnień i by je zwyciężyć.

Dlaczego – skoro poddawanie się władzy moich pragnień było dla mnie sposobem na życie – tylko czasami przynosiły mi one szczęście? Równie często otrzymywałam przeciętność lub ból. W przeciwieństwie do tego, w co wierzyłam – podążanie za moimi naturalnymi pragnieniami nie dało mi poczucia spełnienia.  Moje pragnienia nie były całkowicie wiarygodne – tylko dlatego, że były – i nadal są – „realne”. Uczucie swędzenia potrafi być bardzo realne, wołając o to, by się podrapać w tym miejscu, gdzie swędzi. Ale w wypadku niektórych dolegliwości, drapanie tylko pogłębia ranę. Potrzeba innego lekarstwa.

Lepsza prawda

Jezus nauczył mnie prawdy o sobie samej: że urodziłam się jako zmarszczone odbicie pewnego obrazu. Stworzona na Boży obraz, byłam w stanie swoim życiem pokazywać pewne rzeczy o Nim. Także moje pragnienia same w sobie bardzo często wskazywały na prawdziwe potrzeby, które Bóg we mnie stworzył; w końcu seks był wpierw Jego pomysłem. Ale ja nie potrafiłam zrozumieć tych potrzeb we właściwy sposób.

Urodziłam się w stanie buntu – można powiedzieć, zostałam duchowo poroniona. Odbicie Bożego obrazu we mnie zostało skrzywione, stanowiłam spróchniały szkielet domu, który przy każdej próbie wbudowania w nim życia – mógłby się zawalić. Moje pragnienia potrzebowały interpretacji, a nie ślepego posłuszeństwa. Nawet w stanie niewinności zostały pomyślane jako pewne sygnały, a nie jako władcy, którym należy się posłuszeństwo. A teraz, w stanie upadku, wymagały szczególnej uwagi, ponieważ zradzały się w moim ciele, z natury przeciwnym Bogu (Rzymian 8:7).

Jezus nauczył mnie, że moje prawdziwe „ja” nie znajduje się w tym upadłym stworzeniu. Moje autentyczne „ja” zostało okryte Jego sprawiedliwością, mojemu autentycznemu „ja” wybaczono dzięki Jego odkupieńczej śmierci, moje autentyczne „ja” zostało obmyte przez Jego Ducha, moje autentyczne „ja” zostało zaproszone, by stanowić Jego rodzinę, mojemu autentycznemu „ja” dano miecz Jego Słowa. Jezus wykupił mnie z niewoli względem swoich pragnień i udzielił mi swej mocy, bym mogła nie tylko je zrozumieć, ale także nadać im inny kierunek. Bojaźń Pana jest początkiem mądrości, samokontrola zaś – owocem Ducha.

Lepsza wolność

Prawdę powiedziawszy, jestem więcej niż zdobywcą w Chrystusie. On mnie wyposażył nie tylko, by mówić „nie”, ale również, by, w pierwszej kolejności, wzrastać w zrozumieniu dobroci związanej z Jego porządkiem. Nie muszę się bać nazywać swoich pokus tym, czym rzeczywiście one są, bo wiem, że nie ma dla mnie potępienia w Chrystusie i że mam moc Ducha Świętego, by od nich uciekać (1 Koryntian 10:13).

Udawać, że te pokusy nie istnieją? Próbować je stłumić? To nie daje mi siły, a jedynie oszukuje albo opóźnia pewne rzeczy. Ale nazywać te pokusy po imieniu i poddawać je jedynie Chrystusowi – to ograbia je z ich mocy, którą dotąd czerpały z pozostawania w ciemności i w tajemnicy. W świetle zostają ukazane w całej pełni – w swoich łachmanach.

Dzięki światłu, mogę w końcu zobaczyć, że seksualność i małżeństwo są elektryzujące, ponieważ objawiają Boże usilne pragnienie bycia ze swoją Oblubienicą i nasze oczekiwanie stania się z Nim jednością. Kiedy czuję, że moje pokusy nabierają na sile, to przypominam sobie, że każdy z nas urodził się w stanie seksualnego zepsucia, ale nikt nie jest zepsuty na tyle, by nie mógł zostać na nowo zrodzony w Jezusie.

Boży dar seksualności może być odzyskany i doświadczany w taki sposób, w jaki został pierwotnie pomyślany – i to zarówno w życiu pozbawionym seksu, jak i w życiu w małżeństwie – jednak tylko wówczas, gdy wzrastamy w poznaniu Boga i w poznaniu siebie.

Najlepsze TAK.

To wszystko nie ogranicza się tylko do sfery seksualności. Nasza własna natura zna wiele sposobów, by nas oszukiwać, obiecując nam, że jeśli zaczniemy używać Bożych darów na nasz własny sposób, to osiągniemy lepsze życie. Sposoby te są tak stare jak pewien Ogród.

Ale pieniądze, siła, rodzina, zdrowie, odpoczynek – te wszystkie dobre rzeczy, które Bóg dla nas stworzył – łamią się i butwieją, gdy wyrywamy je z Jego dłoni. „Tak” powiedziane pokusie jest równoznaczne z „tak” powiedzianemu rozczarowaniu, cierpieniu i ulotności. Wypieranie się swoich pokus bez Chrystusa to zamiatanie problemu pod dywan, jedynie sprowadza nas na inny, podobnie niebezpieczny i śmiertelny szlak.

Ale „tak” powiedziane Jezusowi przyobleka nas w sprawiedliwość, stawia nas w dostojeństwie i błogosławi nas celem. „Tak” powiedziane Jezusowi uwalnia nas, by odkrywać dary, które nam daje i – co jeszcze bardziej szokujące – by odkrywać, że tam, gdzie jesteśmy słabi, On jest mocny. „Tak” powiedziane Jezusowi wzbudza w nas życie tak bujne i pełne, że zdajemy sobie sprawę, że to właśnie w tym jest autentyczność, za którą cały czas tak goniliśmy – bo dopiero teraz jesteśmy połączeni do Życia naprawdę, a wszystkie Boże obietnice znajdują dla nas swoje „tak” w Chrystusie (2 Koryntian 1:20).

Przyjaciele, to jest piękne „tak”. „Tak”, które wypiera wszystkie pomniejsze rzeczy. „Tak”, które nie zasługuje na pogardę, ale na to, by również go pragnąć.

 

Rachel Gilson

https://www.desiringgod.org/articles/i-left-same-sex-romance-for-love

By John Piper

©2022 Desiring God Foundation

Website: desiringGod.org

Tłumaczenie: Mateusz

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Od nowa

  Jakiś czas temu usłyszałem w radio piosenkę zespołu Kwiat Jabłoni pod tytułem „Od nowa”. Spodobał mi się jej tekst. Szczególnie ten fragment: „Czy mógłby ktoś tak wyzerować świat, żeby się nic nie stało od wczoraj? Bez słów, co bolą, bez otwartych ran, żebyśmy się poznali od nowa”. Jakiś czas potem, rozmyślając na temat swoich skłonności homoseksualnych, przypomniałem sobie ten fragment piosenki. Czy mógłby ktoś tak wyzerować świat, żebym nie doświadczał tych skłonności? Żeby się nic nie stało od wczoraj, od zeszłego roku, od podstawówki, od dnia moich urodzin? Żebyśmy się poznali od nowa? Żebym się poznał i odkrył od nowa? Pomyśl proszę przez chwilę o czymś, co dla ciebie jest takim wbitym w ciało kolcem, którego nie możesz się pozbyć, a z którym musisz nauczyć się żyć. Może to jakaś twoja cecha, może to jakaś sytuacja, w której się znalazłeś, może to jakaś rzecz, którą zrobiłeś. Zrobiłaś. Wczoraj przypomniałem sobie o tej piosence, o tym fragmencie i na nowo powróciło pytanie

Boże, zbudź nas, gdy jesteśmy na pustyni

  Niewiele rzeczy zagraża bardziej naszej wierze niż, gdy dobry Boży dar, sam w sobie piękny i niewinny, stopniowo staje się konieczny dla naszego szczęścia.   „Najbardziej niebezpieczne pragnienia to nie pragnienia samej trucizny zła, ale pragnienia prostych ziemskich przyjemności”, jak pisze John Piper. „Bo gdy zastąpią one pragnienie samego Boga, wówczas bałwochwalstwo jest prawie nierozpoznawalne i prawie nieuleczalne” ( Głód Boga , s. 18).   „Proste ziemskie przyjemności” to oczywiście dobre rzeczy. Satysfakcjonująca kariera, zdrowe ciało, najlepszy przyjaciel, spełnione małżeństwo i każdy inny dobry dar pochodzi od Ojca światłości, i – podobnie jak niebiosa – głosi Bożą chwałę (List Jakuba 1:17; Psalm 19:1). Gdy Paweł pisze o Bogu, który „nas obficie zaopatruje we wszystko, co przynosi radość” (1 List do Tymoteusza 6:17), to naprawdę ma na myśli radość . Ocean Bożych darów przeznaczony jest do pływania w nim. Ale proste ziemskie przyjemności nie są nigdy całkowicie bezpieczn

Ból nieposiadania dzieci

  Nieposiadanie dzieci jest bolesne dla wielu – kobiet, mężczyzn, singli, małżeństw, osób heteroseksualnych, jak i homoseksualnych. Wiąże się z nim wiele niespełnionych oczekiwań – i ciężar, który niosą, związany ze stratą tego, co kiedyś było lub tego … co nigdy nie nadejdzie. Bezdzietność może się chwilami wydawać jak tępy ból, innym razem – jak przeszywająca ciało agonia, przeżywana samemu lub dzielona z bliskimi. Gdy o mnie chodzi, to byłam świadoma swoich skłonności do osób tej samej płci od bardzo wczesnego wieku i w zasadzie zakładałam, że nie będę miała dzieci. Gdy byłam młodsza, to nie żywiłam jakiegoś większego pragnienia bycia mamą, jednak zastanawiałam się – i to nie raz – jakby to było nią być – i czasami odczuwałam dotkliwą stratę, gdy zdawałam sobie sprawę, że tak nigdy nie będzie. W moim życiu były takie lata, kiedy nieposiadanie własnych dzieci odczuwałam jako błogosławieństwo ze względu na wolność, jaką to ze sobą niosło, ale były też okresy, kiedy własna bezdzietność