W dzienniku, który powstał po stracie ukochanej osoby, C.S. Lewis napisał, że „Najwięcej warte może być jednak to, co najmniej rozumiemy.”
W byciu chrześcijaninem i
doświadczaniu homoseksualnych skłonności jest wiele rzeczy, których nie
rozumiem. Wiele pytań, na które chciałbym znać odpowiedź. Czy zatem mógłbym za
Lewisem powtórzyć, że właśnie te doświadczenia są najwięcej warte?
Właściwe zrozumienie pytania
Ale na wstępie kilka słów
wyjaśnienia.
Pytając dziś siebie – czy jestem
wdzięczny za homoseksualizm ? – nie mam na myśli bycia wdzięcznym za wszystkie
złe rzeczy, które z tego wynikły. Nie mam na myśli bycia wdzięcznym za każdy
grzech, który pojawił się w moim życiu w związku ze skłonnościami do osób tej
samej płci. Tych wszystkich chwil wolałbym nie pamiętać i żałuję, że nie mogę
powiedzieć, że w swoim życiu zawsze wybierałem jak Mojżesz, który „wolał raczej
dzielić cierpienia razem z ludem Bożym, niż zażywać przemijającej rozkoszy
grzechu” (Hbr 11:25).
W tytułowym pytaniu dostrzegam
inny aspekt. Mógłbym właściwie od razu spytać – czy jestem wdzięczny za
„posiadanie” homoseksualnych skłonności. Mam tutaj na myśli po prostu pewien
specyficzny rodzaj pokus, których doświadczam. Pokus, a jednocześnie prób (bo
to jedno i to samo słowo w języku, w którym powstawały pisma Nowego Testamentu)
– pokus, które zachęcają do skorzystania z przemijającej rozkoszy grzechu,
prób, które stawiają przede mną pytanie – „czy pozostanę wierny Bogu”, „czy
CHCĘ zostać wierny Bogu”?
Chodźmy dalej.
Inne myślenie?
Nieobce jest mi pragnienie wywierania
realnego wpływu na wszystko, co się dzieje w moim życiu. Naiwne, wiem. Naiwne
nie tylko dlatego, że dotychczasowe moje życie na Ziemi pokazuje mi, że
najczęściej jest zupełnie na odwrót (i nie przesadzę chyba, gdy powiem, że na
palcach prawej ręki mógłbym policzyć sytuacje, kiedy miałem na coś realny wpływ
– swoją drogą, przesady obawiałbym się w drugą stronę – to znaczy, że i tak
wskazałbym ich za dużo). Naiwne również z tego powodu, że „wiele zamysłów tkwi
w sercu człowieka, ostaje się jednak plan PANA” (Prz 19:21).
Niemożność zmiany rzeczy
(jakichkolwiek) wprawia mnie czasem w poczucie (nieraz roszczeniowej)
bezradności. A bezradność kojarzy mi się ze słabością. A słabości, po ludzku,
nie lubię.
Ktoś jednak kiedyś powiedział,
że „chwali sobie słabości” (i nie tylko... – 2 Kor. 12:10). Tym kimś był
apostoł Paweł. Myśląc o tych słowach z ludzkiej perspektywy, Festusowe
zawołanie „szalejesz, Pawle!” nie wydaje się zupełnie niezrozumiałe. Wierzę
jednak, że Paweł przemawiał z Bożej inspiracji, a więc w tych słowach musi kryć
się coś dobrego. Zdaje się, że Paweł miał zupełnie inne myślenie.
Łaska
Dwunasty rozdział Listu do
Koryntian. Paweł pisze do wierzących w Koryncie o „kolcu wbitym w jego ciało”.
Czym był ów kolec? To niespecjalnie istotne. Istotne jednak jest to, że uwierał
on Pawła. Do tego stopnia, że trzy razy prosił Boga, by ten kolec zabrał.
Pan odmówił. Odpowiedź Pana jest
jednak zdumiewająca.
„Wystarczy ci moja łaska, w słabości
doskonali się moc” (2 Kor. 12:9).
Boża odpowiedź pokazuje
przynajmniej dwie rzeczy. Bóg nie chce, byśmy negowali swoje słabości, lecz –
świadomi ich – przynosili je przed Jego tron, do którego dostęp utorował nam
Chrystus. Bóg nie chce także, byśmy czuli się bezradni. Dla Niego nie ma rzeczy
niemożliwych, więc dopóki jesteśmy w Jego rękach, jesteśmy w najbardziej
bezpiecznym miejscu, w jakim możemy się znaleźć. Bo choć nie mamy pewności, że
tu, na świecie doznamy cierpienia czy przykrości, to jednak nasza wieczność z
Bogiem i Jego Kościołem jest pewniejsza niż to, że Słońce dziś zajdzie.
A jak to się ma do
homoseksualizmu?
Gdyby nie on, to nie wiem czy
kiedykolwiek tak bardzo byłbym świadomy potrzeby Boga i Jego mocy w moim życiu.
Gdyby nie on, to nie wiem co innego bardziej by mnie uczyło, że muszę polegać
na Nim, bez względu na okoliczności. Gdyby nie on, wreszcie, nie wiem czy
zrozumiałbym tak bardzo to, że Jego Słowo jest prawdą, nawet gdy przeczy temu,
co czuję.
Mógłbym traktować homoseksualizm
jako porażkę i coś, czego nikomu nie życzę. Mógłbym, ale już tak nie myślę.
Bo chyba rację, mieli purytanie,
gdy w modlitwie ogłaszali, że „z doliny widok jest najlepszy”.
Parę lat później.
Jakoś tak się stało (Jak? Na to
potrzeba by o wiele więcej miejsca), że ten tekst publikuję na blogu po dwóch
latach od jego powstania. Zadałem więc sobie pytanie: czy jest on nadal
aktualny? Czy nadal mogę się pod nim podpisać? Przez te dwa lata wiele razy
czułem się, jakbym naprawdę szedł przez dolinę. Jednak w przeciwieństwie do
tego, co mawiali purytanie, wcale nie chciałem podnosić wzroku, by widzieć
Tego, który tam zawsze był. Raczej skupiałem się na drodze i na tym, że z
każdym kolejnym krokiem robiła się coraz bardziej kamienista. Czy szedłem pod
górę? Tego nie wiem, choć wiele razy czułem, jakbym bezwiednie się staczał.
Dzisiaj, publikując ten tekst, jestem ponownie w miejscu, w którym spojrzałem w
górę – tam, gdzie na tronie siedzi Pan, Bóg. Widzę teraz wyraźniej. Widzę na
tyle, że wiem, że przez te dwa lata towarzyszyła mi Jego łaska. Łaska, która wiele
razy mówiła „nie” moim „tak” (dzięki Bogu!). Dzięki tej Łasce składam dziś swój
podpis pod tym tekstem … wdzięczny raz jeszcze za homoseksualizm.
Mateusz
Komentarze
Prześlij komentarz